Ahoj przygodo! – pomyślałam w odpowiedzi na rodzącą się w mojej głowie koncepcję prowadzenia bloga. Podjęłam rękawice. Ale, że przyjdzie mi opowiadać Wam tu jak dokładnie to samo pomyślałam, kiedy w końcu marzenie o usamodzielnieniu przybrało kształt konkretnego miasta, a później mieszkania i stało się rzeczywistością… tego do dziś nie pojmuję 😊 W sumie nadal nie dowierzam.
Tak! Zamieszkałam we Wrocławiu. Winna Wam jestem kilka zdań usprawiedliwienia ciszy jaka tu zapanowała w związku z ostatnimi wydarzeniami. Zebrać jednak wszystkie te smaki w logiczną wypowiedź jest mi tym razem wyjątkowo trudno. Jedna decyzja, a zmiana na tak wielu płaszczyznach codzienności…
Pragnieniem mojego serca już od dłuższego czasu była samodzielność, jakkolwiek dziwnie to brzmi w ustach osoby, którą koleżka SMA ogranicza co krok i uzależnia od drugiego człowieka. Nie byłabym sobą jednak, gdybym nie wierzyła w cuda, a idąc dalej, nie doświadczała ich niemal każdego dnia. Decyzję podjąć było stosunkowo łatwo, ale zmierzyć się z konsekwencjami, jakie ta decyzja niesie już omal karkołomnie.
Wyfrunąć spod opiekuńczych skrzydeł rodziców, złożyć swoją codzienność w nowe ręce, zarobić na utrzymanie, dzielić swój czas pomiędzy pracę, studia i relacje, które przyzwyczaiłam, do nieustającej obecności i towarzyszenia w doli i nie doli, a przy tym zachować dobre zdrowie i siły – taniec linoskoczka. Ostry posmak zmian równoważę jednak soczystością zieleni, jaką oglądam z mojego tarasu z 5 piętra zajadając cudownie słodkie w tym roku czereśnie. Albo smakiem lodów prince-polo z pobliskiego beach baru. Albo wyśmienitą kawą, której amatorką jestem nie od dziś, zakupioną (uwaga!) na wrocławskim festiwalu czekolady.
Otworzyłam nowy rozdział w swoim życiu i mimo, że dalej nie wiem co przede mną, bo każdy dzień wymyka się poza ramy jakiegokolwiek planowania, jestem gotowa stanąć za sterem. Choćby do jutra – bo co więcej mamy?
Pamiętajcie, że Wrocław to miasto spotkań. Nie przepuście więc okazji by je odwiedzić, a być może uda się wypić razem kawę? 😊